Rzeczy tanie tak naprawdę są drogie

Bardzo chciałabym napisać, że poniższe zdjęcie zrobiłam sama, a przedstawia mieszkańców mojego parapetu.


Niestety, nie ma lekko. Zdjęcie powyżej pobrałam ze strony z darmowymi tapetami sprksam.com Rzeczywistość jest nieco bardziej szara (i deszczowa). Storczyki na moim parapecie wyglądają tak:


Zamiast błękitnego nieba - ołowiane chmury z perspektywą przejaśnień pod koniec tygodnia. Zamiast powodzi kwiecia - gołe badyle z perspektywą zakwitnięcia :)
Przy okazji obserwowania storczyków dużo myślałam na temat relacji ceny z jakością. Jeden z tych storczyków kosztował około 25-30 złotych (dokładnie nie pamiętam), drugi 60 złotych. Tańszy chcąc być oszczędną, nabyłam w pewnej szwedzkiej sieciówce z meblami, drugi podarowała mi mama, a zakupiła go rozrzutnie w kwiaciarni. Czy oszczędność się opłaciła? Cóż... Oba storczyki traktowałam tak samo. Stały zawsze obok siebie, podlewane były w tym samym czasie i tyle samo, jednego dnia przesadziłam je do większych doniczek, razem przeniosłam z pokoju do kuchni. Ten drogi ma obecnie 8 zielonych odrostów, które prawdopodobnie będą pąkami (nie znam się), a przy korzeniu ma 3 zielone dynksy, które będą korzeniami, nowymi patykami albo liśćmi. Ten tani ma 2 nowe odrosty, które mogą być pąkami, a przy korzeniu nic.
Jako analityczny umysł szybko dokonałam obliczeń i wyszło na to, że mama zapłaciła 7,50 za pąk i dostała 3 korzonkoliście w pakiecie, a ja około 15 złotych za pąk i zero nowych korzonkoliści.
Czyli mama, wydając dwa razy więcej, zapłaciła za sztukę dwa razy mniej i otrzymała wartość dodaną. A ja niby zapłaciłam dwa razy mniej, ale za sztukę - dwa razy więcej.

Taką analizę od dawna prowadzę, robiąc zakupy odzieżowe.
Figurę mam nietypową, rozmiar duży, więc poszukiwanie odzieży jest dla mnie czynnością frustrującą i czasochłonną. I bardzo się denerwuję, kiedy po długich, mozolnych poszukiwaniach osiągam wreszcie cel w postaci taniego ciucha i zostaję pozbawiona cudownej części garderoby po drugim praniu - bo się skulkowało albo przebarwiło pod pachami. Albo po praniu zaczęło się skręcać i generalnie wyglądać dziwnie.
Mam w garderobie kilka takich rzeczy, które teoretycznie kosztowały dużo. Jednak doceniam fakt, że po praniu wyglądają tak samo, jak przed. Wiem, że za cenę jednej marynarki mogłabym mieć pięć tańszych. Ale po co mi pięć tańszych, skoro po jednym sezonie muszę na nowo zacząć wielogodzinne poszukiwania, bo wyglądają jak po 200 praniach, a w podszewce jest dziura? Zamiast pięciu tańszych kupiłam jedną droższą, obskoczyłam w niej wszystkie wesela, spotkania i święta. I dalej spokojnie sobie wisi, a wygląda, jak w dniu zakupu.
Są takie produkty, które teoretycznie lepiej mieć nieco gorsze, za to więcej. Na przykład bielizna. Po co wydawać na jedne majciochy kupę siana, i w kółko robić pranie, bo brudne? Lepiej kupić pięć par tańszych i cieszyć się wolnym czasem. Albo rajstopy. Skarpety. To samo, to są rzeczy teoretycznie zmieniane codziennie (choć nie zawsze; znam osoby zmieniające majtki dwa razy dziennie oraz takie, które zmieniają dwa razy w tygodniu; różne obyczaje się poznaje w studenckich mieszkaniach).
Niby prawda. Jednak kto miał choć raz na sobie rajstopy, ten wie, że mogą uprzykrzyć życie. Osobiście często staję przed wyborem: rajstopy tańsze i spadające z tyłka czy droższe i tak wygodne, że w ogóle ich na sobie nie czuję? Jeśli wybieram wygodę, dostaję w pakiecie częstsze pranie.
Jeśli ktoś w rajstopach za 5 złotych czuje się super, nic nie spada, nie uwiera, i w ogóle są jak druga skóra - jest wybrańcem losu i ma szczęście :)
Aczkolwiek rajstopy za 5 złotych są mniej trwałe - podrą lub pohaczą się i szybko  trzeba będzie lecieć po nowe.
Najdroższe rajstopy, jakie kupiłam w życiu, kosztowały 60 złotych. Nie dzieje się z nimi nic - zero dziur, zero zahaczeń, lekki efekt wyszczuplający, noszę je 3 rok i piorę w pralce. Zainwestowałam, to prawda. Ale inwestycja się zwróciła na razie wychodzi mi po 20 złotych na rok.

Chciałabym, aby morał z tej storczykowo - bieliźnianej opowieści był taki, że we wszystkim należy zachować umiar. Kupując pytam nie tylko o cenę, ale też "Na jak długo mi wystarczy? Po ilu użyciach będę musiała wymienić?"
Są osoby, które mając 150 złotych kupią 5 bluzek po 30 złotych, bo lubią rozmaitość w szafie, a ubrania szybko im się nudzą.
Są takie, które mając 150 złotych kupią jedną bluzkę za 150 złotych i będą się nią cieszyć dłużej, unikną częstego wyrzucania ciuchów lub zamieniania ich w szmaty.
Są też takie, które mając 150 złotych włożą pieniądze do skarbonki i poczekają, aż uzbiera się 300 złotych i zamówią bluzkę szytą na miarę u krawcowej.
A są też takie, które mając 150 złotych stówę sobie odłożą, a za pozostałe 50 obłowią się w second handach i wrócą do domu obładowane niczym wielbłądy.
W żadnej z tych postaw nie ma nic złego. No, może poza tym, że osoba, która kupuje rzeczy tanie i często je wyrzuca (bo się zużywają), nie postępuje ekologicznie i zaśmieca planetę. Ja będę zadowolona, kiedy każda z Was będzie znała konsekwencje swoich wyborów. Siostra moja, na przykład, w przeciwieństwie do mnie nie kupuje drogich rzeczy, ale założę się, że sumarycznie wydaje na ubrania więcej ode mnie. I wszystko jest ok, póki ma tego świadomość. Ale jak mi ktoś wyjeżdża z tekstami "Ty jesteś rozrzutna, bo kupujesz drogie rzeczy", to zaczynam popierać obowiązkową maturę z matematyki.

A Wy jaką postawę reprezentujecie?

Komentarze